ŚWIAT SŁÓW – SZKIC O JEDNYM ASPEKCIE TWÓRCZOŚCI ZYGMUNTA HAUPTA | PAWEŁ PANAS, DR

Zygmunt Haupt © z archiwum Arthura Haupta

1.

Raz jeszcze zacznijmy od korespondencji pisarza. W liście z 9 stycznia 1949 roku Zygmunt Haupt zwierzał się Józefowi Wittlinowi:

Czeka mię jeszcze w niedługim czasie nieprzyjemna w swoim rodzaju historia. Mianowicie zwrócił się do mnie jakiś komitet nowoorleański, ażeby pomóc im jako tłumacz w przyjęciu jednego z pierwszych wielkich transportów polskich DP, który ląduje w tym porcie. Jeżeli do tego ma przyjść, to będę się starał ograniczać do roli tłumacza tylko, bo moje opinie o nowym, upragnionym życiu, jakie mają tu zacząć, byłyby te prywatne opinie paradoksalne i nieentuzjastyczne.*

W jakiś czas później, w piśmie datowanym na 13 czerwca 1949 roku, autor „Pożegnania z ojczyzną” dopowiadał:

Urzęduję stale jako komitetowy na przybycie okrętów z polskimi DPsami, a potem odwiedzam ich po Louisianie, na ich nowych miejscach i współczująco wysłuchuję żalów i zmartwień i rozczarowań. W zamian za to nasłucham się polszczyzny z okolic Sanoka, Konina i Kamionki Strumiłowej. Pytam się ich, a może wrócicie do Polski. „A pod Moskala, powiadają, nie pójdziemy”. Naturalnie że do mnie, inteligenta, nie mają zaufania, dobrze sobie zapamiętali, jak ich inteligenci wykiwali. Ale czasami bardzo się rozkrochmalą, aż do opowiadania swych snów („Śniła mi się Matka Boska i dużo ludzi – pewnie będziemy mieli pogrzeb…”).

Przybycie statków z transportem polskich emigrantów (displaced persons) staje się dla pisarza kolejną okazją do podjęcia trudnej problematyki wygnańczych losów, bliskiej Hauptowi na płaszczyźnie egzystencjalnej, nieobcej także jego intelektualnym i artystycznym zainteresowaniom. Oczywistemu brakowi entuzjazmu, wywiedzionemu przecież bezpośrednio z własnego, emigracyjnego doświadczenia, towarzyszy realistyczna, wyraźnie zdystansowana postawa. Ujawniona niechęć nie ma jednak źródła w egoizmie. Przeciwnie, motywowana jest współczuciem i – co być może najważniejsze – świadomością uczestniczenia we wspólnej historii, odgrywania roli w jednej sztuce. Im większa świadomość, tym dotkliwszy ból. Bez wątpienia ból ten był udziałem korespondenta pisarza, był też nieodłącznym elementem samoświadomości Haupta.

Nie chciałbym jednak sprowadzić przytoczonego fragmentu korespondencji jedynie do poziomu zawartej w niej anegdoty, co w przypadku analizy tekstów epistolograficznych jest oczywiście dosyć częstą pokusą. W tym niewielkim fragmencie można przecież zauważyć coś więcej, coś równie zastanawiającego i ważnego. Zacytowane wersy, kiedy im się uważniej przyjrzeć, nabierają bowiem dodatkowych odcieni, z których odcień tęsknoty, wydaje się najważniejszy. Pozornie rzecz jest dosyć oczywista i – by tak rzec – typowa. Oto wygnaniec żyjący w nowym świecie, z dala od tego co oswojone i bliskie, tęskni za każdym, nawet najdrobniejszym elementem przywracającym, choćby na chwilę, utracone dziedzictwo. To może być przypadkowe lub zaplanowane spotkanie z innym Polakiem (Haupt każde takie wydarzenie niezwykle skrupulatnie odnotowywał w listach). To może być również przeczytana książka (pisarz starał się aktywnie i na bieżąco śledzić krajową twórczość). To może być wreszcie zasłyszane słowo. Słowo wyjątkowe, rozpoznawalne w różnorodności swoich odmian (polszczyzna z Sanoka i Konina), nierozłącznie związane ze specyfiką znajomych, przyjemnie drażniących ucho dźwięków (Kamionka Strumiłowa).

O wadze i potrzebie rozmowy oraz dźwiękach jej towarzyszących pisał Haupt do Wittlina w liście z 10 grudnia 1947 roku:

To już parę miesięcy, kiedy spotkaliśmy się w Nowym Jorku i bardzo sobie cenię wspomnienie tego spotkania. Bardzo było przyjemnie i swojsko błąkać się z Państwem po Manhattanie i kiedy się szło i rozmawiało o polskich sprawach, to można było zapomnieć, że idzie się 58-ulicą, kiedy tak się rozmawia, jakby to była np. ul. Chorążczyzny.

Nieprzypadkowy to wybór. W emblematycznych słowach pisarza zestawiających wielką, zachodnią metropolię, z utraconym Lwowem, kryje się przecież także szczególna metafora wygnańczych losów. Bezosobowości nowego świata przeciwstawiona bowiem zostaje wyjątkowość własnej ojczyzny, bezimienności (symbolizowanej abstrakcyjną cyfrą) – trudna do wymówienia, niemożliwa do zapomnienia nazwa. Chorążczyzny – proustowskie imię własne. Znamię. Żywa rana.

2.

Trauma języka towarzyszy najintymniejszym chwilom emigracyjnego losu Haupta. Dobrze to widać chociażby wtedy, kiedy pisarz obserwuje postępy syna w nauce polskiej mowy, o czym wspomina Wittlinowi w liście z dnia 6 marca 1948:

Pan jest starym emigrantem, ale proszę sobie wyobrazić, że do niedawna, kisnąc w wojsku polskim w Anglii, żyłem zawsze wpośród polskiej wyspy, aż tu nagle zostałem skazany na siebie samego. Proszę Pana, ja mam małego synka, jest mu teraz już dwa lata i cztery miesiące i zaczyna mówić. Wygląda to tak, że liczę: „trzy”, „cztery”, mój syn powtarza za mną „tsy”, „stery”, idziemy do Zoo, mówię mu „słoń”, powtarza za mną „fłoń”, pokazuję mu skarbonkę „świnia”, mówi „finia”. Jestem szalenie, niewymownie wzruszony. Ale jest to rodzaj nienormalnego wzruszenia, nieprawdziwa sytuacja, nieprawdopodobna sytuacja. Moje niepotrzebne wzruszenie szkodzi mnie, a może szkodzić synowi. Naturalnie że przesadzam w tem, nie tylko ja jeden po tych czasach skazany jestem na samotność i niezdrowe wzruszenie.

Podobnych zapisów znajdziemy więcej, jednak interesująca nas problematyka nie wyczerpuje się na poziomie doświadczenia egzystencjalnego. Pozostaje także kwestia twórczości artystycznej, choć oczywiście trudno precyzyjnie rozdzielić obie sfery od siebie.

Tworzenie na wygnaniu (zwłaszcza w materii językowej) związane jest oczywiście z obiektywnymi, transkulturowymi trudnościami komunikacyjnymi i to od razu na dwóch równorzędnych planach. Zagadnienia przekładu, obok najbardziej praktycznego wymiaru, mają bowiem swój głębszy, meta-twórczy charakter – na oba wielokrotnie zwracał uwagę autor „Baskijskiego diabła”. Dla Haupta, który był maksymalistą, zasadniczy zręb programu pisarskiego stanowiło dążenie do uniwersalizmu, co w połączeniu ze specyfiką jego prozy nie było łatwym celem do osiągnięcia. Wszelkie dysonanse miały swoje źródła w problemach czysto translatorskich, również tematycznych, ale przede wszystkim myślowych. Haupt myślał bowiem i tworzył w ojczystym języku. I nawet jeżeli brzmi to banalnie, ów banał przełamuje jednak prawda trudnego, autorskiego doświadczenia.

Mam niesamowite uczucie jakby człowieka z anegdoty, który pewnego wieczoru wyszedł z domu, ażeby na rogu kupić paczkę papierosów, i odnalazł się po dwudziestu latach na drugim końcu świata, prosperujący i zadziwiony światem okoliczności. Wyjechałem z kraju, gdzie wszystko było ułożone w bardzo solidny deseń, wszystko zbiegało się tak, jak należy. Można żyć i nie żyć w ten sposób, ścieka się strumieniem emocji i wrażenia, automatyzmem drobnych niwelacyjnych różnic w taki czy inny rowek, i tak pociecze i poniesie życie, jak deseń takiego działu rzecznego życia jest rozgałęziony i wyjedzony w pomarszczonej troską powierzchni ziemi. Chcąc czy nie chcąc, wciekam w nowy deseń, ale mój zmysł grawitacji jest uwarunkowany dawnym.

– notował pisarz w szkicu „Zapiski autobiograficzne” i rzeczywiście trudno pozostać wobec takich słów obojętnym. Dźwięczą w uszach jeszcze długo po przeczytaniu, dźwięczą znajomym tonem.

3.

Więc kiedy leżę pośród traw
i nic to, że szaleje koło mnie, bodiaki, że srebrzysty piołun, jaskry jak płomyki, macierzanka, powój,
a powój kręci się,
dziki owies jest, jak włóczęga, wesoły i zadzierżysty,
dziki mak i rosiczka,
a przy wodzie,
gdzie mokre kaczeńce, solidnie żółte i tłuste kaczeńce
(proszę zauważyć, że używam całej nomenklatury, ale to nieodpowiedzialnie),
kiedy leżę i słucham, jak grzmi bąk o pluszowym, prążkowym odwłoku,
jak leci pszczoła,
kiedy podpatruję po odwrotnej stronie liści
mszyce lepiące się cierpliwie do ich zieleni,
to jestem jak w innym kraju.

(Zabawa w „zielone”)

Typowy Haupt: arcypolski, a przy tym na swój sposób uniwersalny. Bez reszty zakorzeniony w naturze i kulturze ojczystego kraju. To czuć od razu. Jak wszak wytłumaczyć cudzoziemcom naturę bodiaku. Nie wystarczy przecież zwykły, botaniczny opis, równie ważna jest w tym wypadku znajomość Sienkiewicza, może nawet lektura „Sklepów cynamonowych”. Co dalej począć z piołunem, macierzanką, pnącym powojem, cudaczną rosiczką? Jak oddać w obcym języku melodię nazw, zmysłowość słów i określeń. Zwracam uwagę na niezamierzoną aliterację: „zmysłowość słów”. To nie przypadek, bowiem Hauptowski podmiot chłonie świat wszystkimi zmysłami, także słuchem. A potem odtwarza, a raczej stwarza go na nowo, przy pomocy taumaturgii słów.

Świata można słuchać – to ważna i uniwersalna lekcja płynąca z cierpliwej lektury dzieła pisarza (tylko taka lektura – niespieszna – ma w tym przypadku sens). W tym nasłuchiwaniu stajemy się podobni do dzieci, które na nowo odkrywają świat wokół siebie, o czym pisał Haupt w fenomenalnych „Fragmentach”, po brzegi wypełnionych brzmieniami i powojami:

Uczę się pośród tego, czy chcę, czy nie chcę, chłonę to naokoło wszystkimi porami skóry, tak jak oddycha się skórą albo tak jak soliter w jelitach chłonie całą powierzchnią ciała, swego robakowego ciała. Przychodzi to do mnie i rozmienia się we mnie, i tu właśnie zaczyna się to przetwarzanie świata na mój własny świat.

I dalej:

A potem naokoło głosy i głosy i powiedzenia, ogród słów, wystrzygane w tym ogrodzie ścieżeczki, naciągnie się taką gałąź ze słowami, jak gałąź jaśminu, aż dreszcz przechodzi, kiedy posypie się deszcz kropel rosy. „Tamten ogród” to był drugi ogród koło składu desek Szora, od składu desek pachniało trocinami i śmiećmi żydowskimi. „Idzie jak z płatka” – mówiła mama i zastanawiałem się, jak to może być, że coś łatwo, składnie idzie jak z płatka. „Tadeuszowa” – to słowo określało cały świat stróżowej, jej dzieci, jej męża pijaczyny i, co tu ukrywać, złodzieja, i nieschludnego mieszkania biednych ludzi, a „Roszlakowscy” to znowu słowo obejmujące całą mieszczańską rodzinę, cały mieszczański światek, cały kosmos obracający się wokoło tych samych, ustalonych spraw mieszczańskich (…).

Bardzo to wszystko modernistyczne, a jednocześnie tak niepodobne do niczego co do tej pory znaliśmy. W tym chyba tkwi szczególna siła pisarza, który jak nikt inny potrafił pogodzić w sobie tylko wiadomy sposób wszystkie sprzeczności, zmieścić je w jednej, jakże pojemnej, a przy tym nad wyraz spójnej formie. Kunszt z jakim używał pisma do wypowiedzenia (sic!) słów może zadziwiać. Tym bardziej zadziwia siła ewokacji, która jest osnową Hauptowskich narracji. Już nie klasycznie rozumiane opowiadanie, ale odtwarzanie i stwarzanie wydają się głównym celem pisarskiego trudu. Co ważne i o czym nie wolno zapominać, dotyczy to w równym stopniu wszystkich warstw tekstu, także brzmieniowej: tak jak słucha się świata, tak też słucha się pisarskiej opowieści o nim.

4.

Dzieło sztuki to według recepty Haupta swoisty mikrokosmos, rojący się i pachnący, poznawalny wszystkimi zmysłami. Kto słucha, ten z pewnością usłyszy. Kto czyta (najlepiej na głos), ten wie, że mam rację.

*Korespondencję Haupta z Wittlinem cytuję według oryginałów zdeponowanych w zbiorach specjalnych Harvard College Library; sygn. bMS Slavic 7 (105).

Paweł Panas © fot. Marcin ButrynPAWEŁ PANAS, DR | Adiunkt w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, członek International Institute for Hermeneutics, autor rozpraw, publikował w „Tekstach Drugich”, „Europa Orientalis” i „Sign System Studies”. Autor książek: „Doświadczenia religijne w twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego” (Lublin 2012) oraz „Opisanie świata. Szkice o poezji Marcina Świetlickiego” (Kraków 2014). Redaktor pracy zbiorowej „Horyzont religijny polskiej literatury emigracyjnej” (Lublin 2013). Twórczości Zygmunta Haupta poświęcił m.in. studia: „’Jeździec bez głowy’ Zygmunta Haupta. Fragmenty dyskursu symbolicznego” (w: „Symbol – znak – rytuał. Od narodzin do śmierci”, red. J. Marecki, L. Rotter, Kraków 2014); „’… gdzieś poza krzywizną ziemi’. Dyskurs wygnańczy w korespondencji Zygmunta Haupta – rekonesans” (w: „Roczniki Humanistyczne” 2014, z. 1); „Tożsamość wygnańca. Uwagi o zapiskach autobiograficznych Zygmunta Haupta” (w: „Osoba czy tekst?”, red. A. Bielak, Lublin 2015). Jest pomysłodawcą i kierownikiem ogólnopolskiego projektu naukowego, poświęconego semiotycznej analizie literackich transfiguracji doświadczenia wygnania. W zakres badanego materiału wchodzi między innym twórczość pisarska autora „Baskijskiego diabła”.